Komentarze: 3
Wyszłam z pracy po 15 –tej .Na parkingu przed samochodem zobaczyłam mysz, a w cieniu pod samochodem wielkie ślepka małego czarnego kotka. Zawołałam do niego słodko, ale nie chciał wyjść. Zaczęłam krążyć wokół samochodu, zaglądać, ale nie mogłam go zobaczyć. Bezceremonialnie zawinęłam spódnicę i na kolanach okrążyłam samochód wołając kici kici.Kota nie było. Poddałam się pomyślałam sobie, że omamy mam z gorąca. Wsiadłam do samochodu w bramie wyjazdowej usłyszałam jakiś dziwny dźwięk, ze strachem zatrzymałam się , sprawdziłam czy nie przejechałam kotka. Upewniłam się ,że oszalałam w piątek i mam przed sobą tylko dwa dni na regenerację. Przyjechałam pod pizzerię, w której umówiłam się z Iwcią (ok. 15 km) zaparkowałam wysiadłam i zobaczyłam rozpłaszczone na asfalcie ciałko ,które mówiło "miał". Z asfaltu przeniosłam zwierzątko na podwórko obok i biegiem po Iwonę. Gdy wróciłyśmy malutkie ciałko znów mówiło „miał” a kobieta, która wyszła z domu warknęła, że ktoś kota podrzucił ,bo tu nie ma kotki z małymi jest tylko kocur, ale on maleństwu mleka nie da. Kocur przyszedł powąchał kotka na potem powąchał zderzak mojego samochodu. Zadzwoniłam do pracy do magazyniera, czy u nas są koty odpowiedział,że nie ma.
Myślę ,że ta mysz to był prezent od matki dla kogoś kto przygarnie jej dziecko.Iwcia powiedziała, że nie jedziemy po mysz i bez tego zaopiekuje się maleństwem.
Do tej pory nie mogę uwierzyć w to co się stało, ale ten mały kociak to jest czyste szczęście. Jutro zobaczy go F a jak tam nie zostanie to pojedzie w miejsce gdzie dla kotów specjalnie Tato łowi karaski. Teraz sobie słodko śpi czarny kotek, a Iwcia pobiegła po strzykawkę i mleczko. A ja mogę być tylko kocią ciocią , bo u mnie w mieszkaniu za często musiałby być sam.Teraz myślę jak nazwać tę małą koteczkę podróżniczkę.