Komentarze: 6
Zaszalałam tej soboty . Zamiast podziwiać dowcip, urodę wierszy Gałczyńskiego postanowiłam zadowolić KasięJ)) i zgodziłam się łaskawie na karaoke w Zielonej Gęsi.
Młodzież jest dorodna, przepełniona energią i w większości bardzo sympatyczna. Byłam zdumiona, iż przeboje, które były „moimi” przebojami są w dalszym ciągu znane. A „stend by me…” śpiewałam zdaje się najgłośniej. Swój występ Krzysztof poprzedził okrzykiem:” …kochajcie się ,wyrażajcie swe uczucia , może nie będziecie mieli na to czasu, rak nie wybiera…”. Śpiewał ze swadą, mocno. Widziałam jak po występie między boksami nachylił głowę i łapczywie oddychał. Za chwilę wyszedł z lokalu machając mocno ręką znajomym z boksu na pożegnanie .
Kasia ogólnie wymęczona. Od 15 zaczyna urlop, pierwszy po dwóch latach pracy i musi go wykorzystać na poszukiwanie pracy w Poznaniu, a nie na prawdziwy wypoczynek. Smutne to czuję się bezradna, nie mogę jej w tym nic pomóc. Zresztą co ja w ogóle mogę.
Dzisiaj w drodze powrotnej wstąpiłam do Taty. Dostałam prezent- breloczek ze Św. Krzysztofem. Wycałowałam Tatę z całej siły. Jest taki stary, ładny i nie ma żadnych roszczeń do świata. Żyje w świecie książek, znowu będę musiała mu jakieś podrzucić.
Posłuchałam muzyki polskiej filmowej i teraz będę tuptała samotnie do łóżeczka.