Przyznaję ,że ostatnimi czasy zajmowalam się sprawami tak przyziemnymi ,że aż mnie prawie w ziemię kochaną wgniotlo.
Teraz już jest wszystko na dobrej drodze.W środę po konsultacjach wszelkiego typu i maści Ojciec ląduje w szpitalu.Wlaśnie dzisiaj dostalam wiadomość , iż krojczy ma dla Ojca miejsce.Aż się boję, tak dobrze wszystko poszlo.Anastezjolog już też wybrany.Chirurg -to nie tylko moje zdanie ,ale i najmodszej siostrzyczki palce lizać.
Nie wiem co będzie,ale samopoczucie mam dobre gdyż Ojciec choć stary nie zostal sam . Wie ,że walczymy o jego zdrowie.
Naprawdę warto.Ma coś w sobie .W poczekalni u kardiologa zwątpilam razem z nim.Nie da opinii pozytywnej.Tato prosto po pogrzebie Ciotki ,rozpalony zmęczony-cicho szepnąl: "nie da".
Weszlismy, a lekarz w najlepsze poczytal, pomierzyl ,posluchal,zapytal o wylew,o wydolność i mówi :przeszkód nie widzę.Popatrzyliśmy po sobie z Ojcem i zaczęliśmy się śmiać.Powiedziaam do Taty "widzisz jesteś chopczyk walczyk".Kardiolog uścisnąl ręke Ojcu( ma jednak staruszek coś w sobie ,jakąś taką ujmującą odwagę , bez roszczeń).
Szykuję się psychicznie na najazd odwiedzających.Mam nadzieję ,że popróbuję tych slynnych moreli ,których popodpierane galązki(zatrzęsienie ) obserwowalam miesiąc temu.